Po naprawdę długiej,męczącej i gorącej podróży dotarliśmy do celu. Przywitała mnie Ania...i się zaczęło :D
Nie marnujemy czasu...chwila wytchnienia i wieczorem do "miasta". Nazwijmy to umownie deptakiem. Idziemy do całkiem miłej kafejki...jak ona się nazywała...Sour Tree? Sour Apple? Apple Tree? po angielsku? czy po niemiecku? skąd to Sour? no nie wiem... ale było naprawdę miło.
Z obserwacji:
* niemcy mają naprawdę dziwne pomysły... drink Malibu podają nie z mlekiem ale...z mlekiem i sokiem z wiśni ! naprawdę odradzam... smakuje jak sfermentowany jogurt
*drugim oryginalnym pomysłem jest...piwo z sokiem bananowym :| to im chyba nawet lepiej wyszło...jako że nie lubię piwa to nie czułam jego smaku delektując się przy tym sokiem bananowym (ale po co tak mieszać...taniej by było sam sok podać :| )
*godzina...22...deptak pusty...prawie pusty...tak jak w polsce o tej godzinie (nawet w niedzielę) możecie spotkać młodzież na starówce tak w Niemczech...tylko kilka emerytów z pieskiem siedzi i sączy piwo dowcipkując i bawiąc się jak by mieli 20 lat.
*Jegermeister - duma każdego niemca.
*Szklanki do piwa - 0.2 l ...osobiście jak już wspominałam nie lubię piwa ale Artur był tym wyraźnie zbulwersowany.