Rano wyjazd z Wiednia. Znów większość czasu spędzona w samochodzie. Ale warto. Prześliczne miejsce. Charakterystyczna architektura ... śliczne widoki... góry... czyste powietrze...
Jedziemy przez małe miasteczko...aż dojedziemy do jeszcze mniejszego....do na prawdę małej wioski. Chatki rozsiane na wzgórzach... lekko przypruszone śniegiem (o dziwo szczyty gór były łyse...żadnego śniegu ! ) Ze skalnych ścian pozamarzane wodospady - pierwszy raz widziałam coś takiego. Żadnych strumyków tylko z prostej ściany ... z urwiska nad drogą zwisały nawet 4 m sople. Na większych drogach zabezpieczone na szczęście tak by nie spaść na samochody ale w takiej wiosce ? :) Na łąkach konie...wyglądały jak na swoim miejscu ;) nie było widać większych zabudowań ...stajni...ona sobie tam po prostu egzystowały i było im dobrze tak jak jest. Nie zagrodzone żadnymi wielkimi przeszkodami i granicami.
Dom w jakim mieszkaliśmy był duży. Na tyle że w Polsce uznany był by pewnie za ośrodek wypoczynkowy...ale nie to był po prostu rodzinny dom wynajmowany na sezon. Na ścianie bocznej (tej widocznej z drogi) wymalowany był jakiś święty. Bodajże Krzysztof. Tak wyglądały wszystkie domy w tej okolicy. Piwnica przerobiona była na kaplicę-jedyna w tej okolicy. Dlatego dom był zawsze otwarty dla wszystkich którzy chcieli wejść. Cała wioska była bardzo przyjazna i gościnna. I tak też mogę podsumować wszystko co mnie spotkało w Austrii. Nie tylko w Goldegg ale też w wielkim mieście Wiedniu. Nie ma tam takiej anonimowości. Ludzie uśmiechają się do ciebie i nie udają że ciebie nie ma.