W końcu! W końcu na miejscu! Wychodząc z samolotu nie zapomnę buchającego ciepłego i wilgotnego powietrza o specyficznym zapachu. Z każdym oddechem czuć było inne miejsce. Nowe!
Wracając jednak do spraw lotniska.
Zupełnie nie pomyślałam o tym że wyjeżdżam poza Unię Europejską a znaczy że nie będzie tak prosto przekroczyć granicę. I faktycznie. W samolocie trzeba było wypisać formularz z informacjami takimi jak - Dlaczego przyjechałeś do Japonii? Jak kosztowny jest Twój bagaż? Ile wwiozłeś Jen? Czy czasem nie ma pan bomby ...itp...
Te same pytania zadawali ci urzędnicy na linii "Samolot-Odbiór Bagażu-Wyjście z Lotniska". Oczywiście zostawianie swojego zdjęcia na pamiątkę i odcisku linii papilarnych też wchodziły w grę. Aż czułam się jak przestępca chcąc wjechać do ich państwa.
Udało się - nie byłam tak groźna jakby się mogło wydawać.
Aby trafić do miejsca zakwaterowania-Centrum Tokio- trzeba było podjąć wyzwanie i zmierzyć się z jednym z najlepszych rozwiązań komunikacyjnych na świecie. Na szczęście na lotnisku były specjalne osoby służące tylko po to żeby zabłąkani Europejczycy mogli się odnaleźć. Zakupiliśmy więc kartę SUICA - na poruszanie się metrem Tokijskim i innymi kolejami w obrębie pewnego obszaru na Honsiu. Doładowaliśmy i na przód!
Wątpliwości związane z tym który pociąg jest do Tokio, a który wręcz przeciwnie, rozwiał pan zapowiadacz chodzący po peronie z mikrofonem i zapowiadający to po Japońsku to po Angielsku gdzie trzeba wsiąść. A więc to się dzieje...jedziemy do Tokio!