Toruń główny. Dojechaliśmy. Podróż trwała ok 2 h nie licząc opóźnienia. Czmychamy do kasy z biletami co by już kupić na podróż powrotną. Kupione...więc idziemy w kierunku przystanku autobusowego. Jedziemy na "plac rapackiego" Tam wydaje mi się wszędzie blisko. Idziemy najpierw...do sklepu z piernikami ;3
Dalej...na kociołek chiński na wynos i przemierzamy dalej stare miasto nie przejmując się na razie jedzeniem. Podziwiamy architekturę...to naprawdę super że wszędzie utrzymany jest jeden styl...może nie jeden ale ... ale wiadomo że to stare miasto...najpierw patrzysz ...ło! ale świetna kamienica...jaka piękna...dopiero później patrzysz że w tej kamienicy zrobili biedronkę, drogerię czy coś innego zupełnie sprzecznego z klimatem starego miasta. W poznaniu tego brakuje...stary rynek...przed kamienicą sztuczne palmy i jakiś słomiane ozdoby przypominające bar na plaży ...tandetne Hawaje... o matko...kiedy ludzie zaczną doceniać to co mają i próbować właśnie to wykorzystać? Ale wracając do torunia...
Po okrążeniu wstępnym przystępujemy do realizacji planów ustalonych w pociągu. Udajemy się do muzeum etnograficznego. Pełna napięcia wchodzę do środka..a tam dowiaduję się że przykro im ale 10 min temu wpuścili ostatnich gości i mamy przyjść jutro. Jakoś nie mogę w to uwierzyć że im przykro, przecież skończą pracę o dobrej godzinie. ;] to mi przykro...ale co tam..myślę że będę jeszcze miała okazję zobaczyć. Toruń to nie Kambodża przecież. Dlatego idziemy na spacer w około murów obronnych. Najpierw od strony miasta...tam napotykamy krzywą wieżę której wcześniej szukaliśmy. Kilka zdjęć...idziemy dalej. Wychodzimy za mury i idziemy nad brzegiem Wisły. Słońce już zaszło i niebo zaczęło przybierać różne kolory. Dlatego Artur wciąga aparat i bach! bach! klika parę razy...wychodzą naprawdę ładne zdjęcia. Taki spokój...nie słychać hałasu miasta...świeże zimne powietrze...coraz ciemniej i spokojniej...tylko jakiś traktor próbuje odśnieżyć wąską ścieżkę nad rzeką i ryczy i skrzeczy...jedzie jedzie i się zakopuje w tym śniegu co go miał odgarnąć. Nie wiedziałam czy mamy iść czy go przepuścić przecież nas zasypie...albo sami wskoczymy w wysokie zaspy po bokach.
Na brzegu powychodziły kaczki...jakoś nawet nie bardzo płochliwe...aż żałowałam że nie mam jakieś bułki czy chleba :( machały kuperkami i człapały jedna za drugą. Ale cóż...zrobiło się późno ... czas na naleśniki ! :) więc znów człapanie na stary rynek (rynek staromiejski) i teraz która naleśnikarnia ma wolne miejsca? Jest...znalazło się. Przesłodzeni naleśnikami z taką ilością dżemu truskawkowego że nie dało się wciągnąć idziemy do jeszcze jednego ważnego punktu. "Gospoda pod modrym fartuchem". Tak :) taka frajda że hej ! Uczyłam się o niej na studiach na historii TiR. A teraz mam ją przed sobą. Najstarsza gospoda w Polsce. Ponoć jadał tu Sobieski, Napoleon i jeszcze jakiś jeden gościu. A poza nimi wiele osób... jeżeli powstała zgodnie z tym co wiadomo (1489r.) to ile pokoleń tam jadało...albo piło...tak podobno słynęła z piwa i wina. No cóż... trza dochować tradycji i wypić jakieś wino grzane lub piwo najlepiej miodowe w tej gospodzie. Udajemy się do drzwi a tam.... ! Restauracja indonezyjska ?! co ?! ( brak słów ...patrz komentarz do tandetnych Hawaii) Ale trudno...muszę tam wejść. No i wchodzę. Artur zamawia piwo a ja z racji braku grzańca kawę...kokosową. hm... może Sobieski też właśnie siedział tu w tym miejscu pod oknem i sączył...kawę kokosową?! heh...na pewno.
Pobyt w Toruniu dobiega końca. Jeszcze tylko zahaczamy o sklepy spożywcze żeby zaopatrzyć się do pociągu w jakieś żarełko i jedziemy na dworzec. Na dworcu byliśmy na tyle wcześniej iż nie mieliśmy się gdzie podziać. Poszliśmy siedzieć do poczekalni w której jak zwykle nie-pachnie. I zaczepia nas pewien %pan%...
-Dorzućcie się do winka...złotóweczkę
-Nie mamy
No to zaczął gadać ze swoim kumplem. "Spoko...zdążę mamy jeszcze pół godziny. Idę żebrać na dworzec...na miasto nie jadę. I nie długo bo tylko 6 zł...tu u Grażynki winko po 6 jest. Nie macie złotóweczki?" - to znowu do nas
-Nie.
-Cholera...bo jak wcześniej zbierałem na jedzenie to mi mówili że mi nie dadzą tylko kupią zapiekankę. Ja już 10 zapiekanek zjadłem...ja już zapiekanek mam po tąd. Ja chcę się napić! Zaraz zacznę zbierać na rower może uzbieram...
I poszedł...zbierać na winko.